29 listopada 2011

"Delfy" - Malin Schwerdtfeger

    Po powieści „Kawiarnia Saratoga” - przedstawiam kolejną powieść Malin Schwerdtfeger pt.: „Delfy”. Do powieści tej zabierałam się z mieszanymi uczuciami, na które wpłynęła poprzednia powieść tej pisarki. Ale miałam nadzieję na całkiem inną, nie „polską” powieść. Chociaż już jest to powieść o niemieckiej rodzinie, ale po wielu krajach, różnych kontynentach.

    Akcja powieści o rodzinie niemieckiej, która za sprawą ojca archeologa, podróżuje po wielu krajach, szczególnie ważnym punktem odniesienia są tu tytułowe Delfy, starożytne miasto, leżące w Grecji. Historię rodziny opowiada jedno z dzieci (córka) małżeństwa, która jak się okazuje nie żyje (zmarła, gdy miała ok.10 lat) i jest równocześnie narratorem wszechwiedzącym. Wie wszystko o swojej rodzinie, co robili, czego pragną, o czym marzą, o ich problemach, co pragnęli by przed sobą ukryć. W sumie jest to rodzina nieszczęśliwa: ojciec – wiecznie zajęty wykopaliskami: to w Delfach, to w Jerozolimie, w Turcji (nie zdążył nawet na pogrzeb swojej córki); matka – tak naprawdę sama nie wie jak ma funkcjonować w małżeństwie, rozdarta między pracą swojego męża, a swoimi uczuciami. Czuje się przytłoczona obowiązkami rodzinnymi – nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca, w każdym domu, do którego się przeprowadzała – nie czuła się w swoim prawdziwym domu, nie wiedziała jak miała go urządzić (pudełka z ubraniami były nierozpakowane, nie było w domu nawet mebli). Jej najstarsza córka czuła się dojrzalsza od własnej matki i przejmowała niektóre obowiązki za nią, jak np. opieka nad młodszymi siostrami. Jej najstarsze dziecko syn – Robbie, był najbardziej wyczulony na każde przeprowadzki, które zawsze go przerażały, bał się nowych miejsc i bał się wysiadać z samochodu do nowego domu, bo chciał wracać do poprzedniego. Najmłodsza córka była pupilką swojej starszej siostry, która zawsze się o nią troszczyła i którą chciała uchronić przed matką. Natomiast narratorka powieści? Dopóki żyła, była niewidzialna dla swojej rodziny, zawsze o niej zapominali, nigdy nie była brana pod uwagę przy jakichś poważnych decyzjach. Dopiero jej śmierć dała tej rodzinie przemyślenia nad sobą. Czy ta śmierć coś zmieniła? To już musicie sobie sami poczytać.

    A moja refleksja nad książką? Temat dość ciekawy, dość różniący się od poprzedniej, którą czytałam i przedstawiłam wcześniej na tym blogu. Ale i tu autorka przedstawia relacje (te najtrudniejsze) między rodziną – tym razem niemiecką – jakie panują w jej wnętrzu. Nie są to łatwe relacje – ojciec – pracoholik, wiecznie zajęty swoją pracą, matka – której brakowało męża, ale z drugiej strony nie potrafiła odnaleźć się w małżeństwie, poszukuje odpowiedzi nad sensem życia, szczególnie swoim. Nie potrafiła się zająć swoimi dziećmi. Natomiast dzieci? Dzieci zajmowały się sobą, lubiące pracę ojca, wsłuchujące się w opowieści ojca o starożytnych miastach, historii starożytnej. To były rzadkie okazje, by móc pobyć z ojcem, który nawet w relacjach z dziećmi żył pracą. Rodzeństwo różniło się zdecydowanie od siebie, ale w jakiś sposób żyło ze sobą, by przetrwać jakoś dzieciństwo.

   Chociaż książkę czytało się trochę żmudnie i czasami nudno, warto ją poczytać, właśnie na te relacje w rodzinie, które zostały bardzo trafnie opisane, bardzo szczegółowo oraz również ze względu na opisy miast starożytnych, przyrody, natury, życia różnych państw i miast, szczególnie Izraela, Grecji i Niemiec. Trzy państwa i trzy różne historie jednej rodziny. Warto przeczytać, bo książka mimo żmudnego czytania wzrusza, zmusza nad refleksją nad swoim dzieciństwem, swoim życiem,czego tak naprawdę oczekujemy od życia, od innych, jak powinniśmy mieć obowiązki względem siebie i innych!


Polecam jak najbardziej!!!

Tytuł: Delfy
Autor: Malin Schwerdtfeger

Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy;

Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2006

Wydanie I;

Ilość stron: 272;

Oprawa miękka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz