„Niby mówi się, by nie sądzić książki
po okładce, z drugiej strony dlaczego czasem wystarczy jedną na nią
spojrzenie, no, może czasem dodać krótki rzut oka na stronę tytułową czy
ISBN, ale wiecie już z całą pewnością, że nie chcecie mieć tej książki
nawet na dnie piwnicy? Nawet na dnie CUDZEJ piwnicy? Nawet jako
podstawki pod nogę półki?” *
W przypadku książki „Kochanie, zabiłam nasze koty” Doroty Masłowskiej to nie okładka książki, lecz poprzednia książka(dramat) autorki „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” sprawiło, że nie chciałam sięgać po kolejne książki czy dramaty czy sztuki, tejże autorki. „Dwoje biednych Rumunów….”
nie doczytałam nawet do połowy, tak mnie „zmordowała”. No ale skoro ten
dramat upewnił mnie w przekonaniu, że nie mam zamiaru zapoznawać się
dalej z literaturą Doroty Masłowskiej, to pewnie zastanawiacie się
dlaczego przeczytałam jej najnowsze dzieło? Otóż przyczyna jest prosta i
jasna jak słońce: książka została mi sprezentowana pod choinkę i
chciałam jak najszybciej mieć ją już za sobą (bo nie lubię nie
przeczytać sprezentowanych książek), chociaż naprawdę trudno było
zrealizować „mieć ją już za sobą.”
Czytając książkę wciąż zastanawiałam się o
czym ona jest. Niby obrazuje los współczesnego człowieka zaplątanego
gdzieś we współczesnej metropolii, która staje się więzieniem dla niego.
Człowiek jest w niej uwięziony, odseparowany, samotny, nie jest dla
nikogo ważny. Próbuje się z niego wydostać, chce być zauważony przez
innych, nawet gdyby miał cierpieć. Ot, takie życiowe problemy
współczesnych nam ludzi, „zaprzyjaźnionych” z Facebookiem, narkotykami,
szalonymi imprezami, udając kogoś innego, niż będąc w rzeczywistości.
Właśnie, niby jesteśmy świadomi, że
autorka nam opowiada o tym, ale niezbyt ciekawy język, nudno wręcz
poprowadzona akcja sprawia, że w trakcie czytania zastanawiamy się, o
czym właściwie czytamy? Czy czytamy w ogóle o czymś, czy jest to zwykły
ciąg liter, wyrazów, zdań? Chyba że poprzez taką narrację mamy
dodatkowo odczuć świat przedstawiony w książce: nudny, nieciekawy, nic
nam się nie chce, najlepiej jakbyśmy niczego nie musieli robić na tym
świecie i odciąć się od reszty i w ogóle od całego do świata za pomocą
„żelu antybakteryjnego”. Ale mimo wszystko taki styl do mnie nie trafia.
Nie czuję klimatu owej książki, w ogóle nie rozumiem całego tego szumu
wobec tej książki, jak i wokół samej autorki, którą traktuje się jako
współczesny głos literacki, za którym warto podążać, którą warto czytać,
którą warto chwalić. Ja tego „nie kupuję”. A książka „Kochanie, zabiłam nasze koty”
utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że nie warto sięgać po książki
tej autorki, i mam tylko nadzieję, że już nikt nie wpadnie na genialny
pomysł, by inną książkę Doroty Masłowskiej dać mi w prezencie.
Cóż jeszcze mogę o niej powiedzieć? „Ta książka jest rozbić o kant dupy” ** NIE POLECAM!!!
* STRONA 95
** STRONA 99
TYTUŁ: Kochanie, zabiłam nasze koty
AUTOR: Dorota Masłowska
WYDAWNICTWO: NOIR SUR BLANC
MIEJSCE I DATA WYDANIA: Warszawa, 2012
ILOŚĆ STRON: 160
WYDANIE: I
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz