20 marca 2013

„Kochanie, zabiłam nasze koty” – Dorota Masłowska



„Niby mówi się, by nie sądzić książki po okładce, z drugiej strony dlaczego czasem wystarczy  jedną na nią spojrzenie, no, może czasem dodać krótki rzut oka na stronę tytułową czy ISBN, ale wiecie już z całą pewnością, że nie chcecie mieć tej książki nawet na dnie piwnicy? Nawet  na dnie CUDZEJ piwnicy? Nawet jako podstawki pod nogę półki?” *

W przypadku książki „Kochanie, zabiłam nasze koty” Doroty Masłowskiej to nie okładka książki, lecz poprzednia książka(dramat) autorki „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” sprawiło, że nie chciałam sięgać po kolejne książki czy dramaty czy sztuki, tejże autorki. „Dwoje biednych Rumunów….” nie doczytałam nawet do połowy, tak mnie „zmordowała”. No ale skoro ten dramat upewnił mnie w przekonaniu, że nie mam zamiaru zapoznawać się dalej z literaturą Doroty Masłowskiej, to pewnie zastanawiacie się dlaczego przeczytałam jej najnowsze dzieło? Otóż przyczyna jest prosta i jasna jak słońce: książka została mi sprezentowana pod choinkę i chciałam jak najszybciej mieć ją już za sobą (bo nie lubię nie przeczytać sprezentowanych książek), chociaż naprawdę trudno było zrealizować „mieć ją już za sobą.”

Czytając książkę wciąż zastanawiałam się o czym ona jest. Niby obrazuje los współczesnego człowieka zaplątanego gdzieś we współczesnej metropolii, która staje się więzieniem dla niego. Człowiek jest w niej uwięziony, odseparowany, samotny, nie jest dla nikogo ważny. Próbuje się z niego wydostać, chce być zauważony przez innych, nawet gdyby miał cierpieć. Ot, takie życiowe problemy współczesnych nam ludzi, „zaprzyjaźnionych” z Facebookiem, narkotykami, szalonymi imprezami, udając kogoś innego, niż będąc w rzeczywistości.

Właśnie, niby jesteśmy świadomi, że autorka nam opowiada o tym, ale niezbyt ciekawy język, nudno wręcz poprowadzona akcja sprawia, że w trakcie czytania zastanawiamy się, o czym właściwie czytamy? Czy czytamy w ogóle o czymś, czy jest to zwykły ciąg liter, wyrazów, zdań? Chyba że poprzez taką  narrację mamy dodatkowo odczuć świat przedstawiony w książce: nudny, nieciekawy, nic nam się nie chce,  najlepiej jakbyśmy niczego nie musieli robić na tym świecie i odciąć się od reszty i w ogóle od całego do świata za pomocą „żelu antybakteryjnego”. Ale mimo wszystko taki styl do mnie nie trafia. Nie czuję klimatu owej książki, w ogóle nie rozumiem całego tego szumu wobec tej książki, jak i wokół samej autorki, którą traktuje się jako współczesny głos literacki, za którym warto podążać, którą warto czytać, którą warto chwalić. Ja tego „nie kupuję”. A książka „Kochanie, zabiłam nasze koty” utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że nie warto sięgać po książki tej autorki, i mam tylko nadzieję, że już nikt nie wpadnie na genialny pomysł, by inną książkę Doroty Masłowskiej dać mi w prezencie.

Cóż jeszcze mogę o niej powiedzieć? „Ta książka jest rozbić o kant dupy” ** NIE POLECAM!!!

* STRONA 95
** STRONA 99

TYTUŁ: Kochanie, zabiłam nasze koty
AUTOR: Dorota Masłowska
WYDAWNICTWO: NOIR SUR BLANC
MIEJSCE I DATA WYDANIA: Warszawa, 2012
ILOŚĆ STRON: 160
WYDANIE: I

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz